23.02.2010

Rozpalanie ognia


Jakiś czas temu wpadł przelotem Bob. Bob jest łowcą, zwiadowcą i tropicielem w jednym. Jak nikt zna się na przetrwaniu w stylu ultimate survival, ale przy tej okazji zrobił chłopakom krótki wykład o niby prozaicznej czynności jaką jest rozpalanie ogniska. Chłopaki byli pod ciężkim wrażeniem zarówno sprytnych sztuczek Boba jak i własnej niekompetencji. Jakoś tak przypadkiem ktoś miał wtedy dyktafon dzięki czemu mogę przytoczyć dokładnie słowa Boba.



Oż w mordę, ale leje. Nie cierpię takiej pogody, no, ale kto lubi moknąć nie? Ale wiecie, co najbardziej lubię w czasie deszczu? Usiąść sobie z kubeczkiem czegoś mocniejszego, zapalić fajeczkę i wyciągnąć nogi do ognia… Właśnie! Ogień! Niech to wszystkie skorpiony pustynne porwą, dlaczego jeszcze mi tu nie bucha żar jak z meksykańskiej fasoli? Że co? Że próbowaliście i dupa? Co z was za mężczyźni? Na gnatach to się znacie, co? Jak ubić mutka albo tostera to też, ale jak was zostawić samych to nawet herbatki sobie nie podgrzejecie, maminsynki pieprzone. Facet musi umieć poradzić sobie sam, a nie liczyć, że mu mamusia rozpali pod kociołkiem i kaszki nagotuje. Dobra, dobra, spokojnie już. Mamy długą drogę przed sobą, może zdołam was czegoś nauczyć, a widzę, że macie poważne zaległości. Oczywiście za te lekcje zapłacicie ekstra. No to się dogadaliśmy. Polejcie tylko coś na szybko, ja w tym czasie rozpalę ogień i sobie pogadamy…
No i jak przyjemnie od razu, ciepło, sucho. Ogień to odwieczny przyjaciel człowieka. Bez niego nie przetrwalibyśmy ani dekady, a co dopiero mówić o doczekaniu wojny atomowej! Bez ognia nie ma życia, zapamiętajcie to sobie. Wracając do sprawy. Zacznijmy od tego, co każdy facet idący w teren musi ze sobą zabrać, co by rozpalić ładny stosik? No? Ktoś wie? Bardzo dobrze, zapałki. Zapalniczka, tak… palnik? Raczej nie. Soczewka! O brawo, pan widzę za bajtla nad mrówkami się znęcał? Nieważne, generalnie podstawy znacie, oprócz tych popularnych metod, ogień rozpalić można właściwe byle czym. Zawsze znajdzie się jakiś kawek sznurka, pilniczek można pożyczyć od koleżanki, a krzemienie leżą wprost pod nogami. Wystarczy wiedzieć gdzie szukać. Opowiem wam jak rozpalić ogień najprymitywniejszymi metodami, kiedy gaz w zapalniczce się skończy.
Podaj mi pan ten kijek. O proszę. Doskonałe narzędzie. Już pokazuje, co i jak. Weźmy jakiś niewielki balik, najlepiej miękkiego drewna. Ten się nada, Jezuu, to siądź sobie na ziemi, co mnie to obchodzi. No, dłubiemy dziurkę w klocku. Do środka wkładamy jakaś rozpałkę hubkę, watę, suche liście cokolwiek mamy pod ręką a będzie się palić. Co to jest hubka? Boże na niebie… hubka to taki grzyb. Huba? Coś świta? Najłatwiej znaleźć takie coś na bukach, ewentualnie brzozach, na innych drzewach raczej rzadko. Grzyba trzeba ściąć i wybrać miąższ ze środka. Podobno kobiety indiańców robią sobie z tego też tampony, ale to nas nie interesuje. Miąższ gotujemy z ługiem, suszymy i doprawiamy saletrą, albo prochem. Tego macie jak sądzę pod dostatkiem. Tak oto uzyskaliśmy doskonałą podpałkę.
Wracając do pieńka. Pakujemy hubkę do dziurki, przybijamy patykiem i jazda! Obracamy patyk miedzy dłońmi tak by tarł naszą podpałkę. Szybko, szybciej, o zaczyna się dymić, jeszcze trochę, trzeba podmuchać… i jest! Mamy ogień! Dokładamy szybciutko patyczki i za chwilę można już smażyć kiełbaski. Że co? Trudne? Łapy bolą? Ludzie, bez pracy nie ma kołaczy. Ale nich będzie, może coś prostszego. Na przykład krzesiwo. Potrzeby jest krzemień, taki kamyk, twardy, kamyk… eh nieważne, po prostu lepiej go mieć ze sobą. Często zrobione z niego są wymyślne przyciski do papierów. Może też być papier ścierny. Żeby z tego zrobić krzesiwo potrzeba jeszcze kawałka metalu. To już proste nie? No to teraz walimy jednym o drugie aż polecą iskry. Znowu kierujemy na naszą podpałkę i czekamy na ogień.
A co jak nie ma przygotowanej wcześniej hubki pytacie. Właściwe jako podpałka może służyć cokolwiek. Puch z topoli, pałki bagienne, torf. Słyszałem o gościu, który rozpalał ognisko z dmuchawców, ale ja nie próbowałem. Idealna jest też kora z brzozy, to te białe drzewa, pali się jak przedwojenna rozpałka do grilla. Ważna sprawa żeby zawsze mieć jednak coś już ze sobą na zapas i to zabezpieczone przed wilgocią. Zapałki można nawoskować, albo chować w jakimś pojemniczku, po kliszy czy jajku niespodziance. Trochę inwencji. Podpałki najlepiej zawinąć w coś nieprzemakalnego, natłuszczone szmaty świetnie się nadają. Aha jak nosicie ze sobą benzynę to nie w plastikowych butelkach. Jakiś chemik powiedział mi kiedyś, że może wybuchnąć. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale wole nie sprawdzać.
Rzućmy jednak okiem na bardziej nowoczesne metody. Najbardziej podoba mi się sztuczka z nadmanganianem potasu, znajdziecie go w każdej apteczce, i płynem hamulcowym, też nie problem, gdzie nie spluniesz jakiś wrak leży. Nadmanganian posypujemy cukrem i polewamy płynem, podobno działa też alkohol, ale ja nie marnowałbym go nawet gdybym miał zdechnąć z zimna, przykładamy watkę i mamy płomień! Równie dobrze do podpalenia ogniska nadaje się flara, albo raca. Pewnie macie jedną czy dwie takie. Wiem, że szkoda, ale jak nie ma wyjścia, lepiej poświęcić jedną i zeżreć coś na ciepło, niż puszczać sobie fajerwerki na pustkowiu.
Przy okazji flar to jak byście mieli płytkę magnezową, taki metal, to doskonałe krzesiwo można z tego zrobić. A jak całą płytkę się podpali to spala się takim jasnym płomieniem, fajna sprawa. Inna ciekawa metoda to użycie metalowej wełny, to taka drutka do polerowania czy coś, nieważne, nie jestem monterem tylko zwiadowcą, nie musze się na wszystkim znać prawda? No. W każdym razie…, na czym to ja? Aha. Pocieramy bateryjką po tej wełnie i w sekundę mamy żar i ogień jak się patrzy. Tylko bateryjka nie może być paluszkiem, tylko taka płaska z dwoma końcówkami z jednej strony. Nie wiem do stu tysięcy kaktusów! Wspominałem, że nie jestem monterem? Wkurzyliście mnie. Wypad z mojego szałasu, tu macie lupę i idźcie się bawić, pieprzony sprawdzian praktyczny. I gówno mnie obchodzi, że nie ma słońca!

4 komentarze:

  1. O ile kojarzę, to ten sam lub podobny tekst pojawił się na sławetnym Mh. Podobnie jak tam, również teraz jestem pełen zachwytu, bo uwielbiam takie praktyczne zajawki dla graczy, które nie dość że poszerzają praktyczną wiedzę, to jeszcze wzbogacają samą grę. Brawo i proszę o więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie Bartoshu, tekst pierwotnie ukazał się na łamach moorholda. Skoro jednak MH nie działa już (albo chwilowo) to wrzuciłem go tutaj, bo to dobry tekścik i w klimacie mojego bloga :)
    Dzięki. Będzie więcej.
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Małe pytanie? Próbowałeś sam rozpalać ogień przez tego typu pocieranie? Chyba nie. Ja przetestowałem to z kilkoma rodzajami drewna i różnymi trawami, słomami, sianami i mchami. Po prostu tak nie da się rozpalić ognia, uwierz, a najlepiej spróbuj sam.

    Beer Grill

    OdpowiedzUsuń
  4. ciekawym który sposób masz konkretnie na myśli. Zawsze z zainteresowaniem słucham rad piromanów amatorów. Zwłaszcza tych którzy mają bogate doświadczenia w podpalaniu trawki i innych słomek za murkiem szkoły.
    Oczywiście jest to rodzaj niezdrowego zainteresowania jaki można wykazywać w galerii dziwolągów i wybryków natury. Zawsze to jednak jakieś, nie? Więc nie krępuj się.

    OdpowiedzUsuń